Poranek nad brązową rzeką (wczoraj kąpiel tylko z worka):


drobne naprawy:


i zbieramy się – dziś lokalna atrakcja: Wąwóz Turda.
Patrzę na mapie Longina gdzie pokazuje jechać, ale najwyraźniej nie dość uważnie, tak że potem prowadzę grupę źle – zamiast głębiej w góry, gdzie są najefektowniejsze widoki, to tylko do samego wylotu doliny. Tam też jest ładnie, ale „pocztówkowych” widoczków nie zaliczyliśmy 🙁
Są atrakcje: najpierw przejazd w bród przez strumień:

potem podobnie już bez roweru:

w końcu efektowny wodospad wśród skał:



Wychodzimy też na górę zbocza, ale tam widoki nie porywają:

a dalej szlakiem – po prostu jest droga przez las:

Nieco rozczarowani zbieramy się więc i wracamy do asfaltu.
Na mapie wypatruję skrócik – jak się okazało prowadzący starym mostem kolejowym:

Przeprowadzamy rowery ostrożnie,

a Piotrek pokazuje, że nawet można było jechać:

Po powrocie na asfalt pozostaje już drobiazg – 90km doliną przez góry.

Droga rzadko jest bardzo wymagająca, ale w takiej dawce wysysa siły. Obiadu wyglądamy już z wytęsknieniem, tak że lokalny cud techniki mało kto zauważa:


(tak, rynna przeprowadzona nad rzeką od wodospadu, tak by podziwiający wodospad mogli się napić krystalicznie czystej wody).
W dolinie kolejne wioski, kościoły, monastyry.

I górskie widoki:

Wieczorem odrobinę pada, tak że lokomotywę przy drodze oglądamy mokrą:

W końcu o zmroku dojeżdżamy do naszego hoteliku w górach (pełne luksusy: łóżka z pościelą, salonik z kanapami, barek, ale przede wszystkim gorący prysznic – trzeba się doszorować przed powrotem do Polski).