Jak się rano wstanie, to i przed pracą można zrobić fajną trasę. Myślałem wieczorem o pojechaniu rano w Dolinki, patrzyłem po mapach, ale rozsądnie uznałem, że to nierealne – że za dużo podjazdów, że za silny zachodni wiatr, za dużo nieznanych fragmentów, że tego się nie da rano stuknąć. I rozsądnie wybrałem grzeczną pętelkę przez Puszczę Niepołomicką: las ochroni przed wiatrem, a niecała stówka po równym, na wąskich oponach, to będzie 3.5h, czyli przy wyjeździe przed 6:00 będę w pracy tylko trochę po 9:00.

Ale grzeczna pętla poszła w niebyt na 5 minut przed wyjazdem – wyjrzałem przez okno, zobaczyłem niesamowite niebo o brzasku i w 5 sekund zmieniłem decyzję: rower zmieniłem na grubasa i pojechałem na zachód:


Termometr za oknem domu niby pokazywał 5 stopni, ale za miastem szybko zrobiło się 0 – trzeba się ruszać, żeby nie zmarznąć.

W Raciborowicach, na łąkach nad Dłubnią poranna mgiełka, a niebo już zaczyna się lekko różowić:

W trakcie wyjazdu z doliny wychyla się słońce:

które towarzyszy mi już coraz śmielej w drodze na Zielonki:

ale ciepła z tego jeszcze nie ma zbyt wiele – paluszki rąk marzną mimo podwójnych rękawiczek.

W Zielonkach pojawiają się tłumy aut zmierzających do pracy, tak więc skręcam w boczną drogę – za szlakiem. Ale zagapiam się i w końcu nie wyjeżdżam pod Giebułów tylko na główną. Ale nie koryguję błędu – szkoda czasu, korka tu już nie ma, zresztą jadąc główną zarobię kilka minut.

A potem wjazd we właściwą Dolinę Prądnika. Nieco inaczej niż zwykle (bo nie boję się gruntówki na grubych oponach), tak że przejeżdżam koło malowniczego domu wbudowanego w skałę na zboczu. A potem przez mostek na słoneczną stronę Doliny.

I na mostku ostre hamowanie – tu jest pięknie!



Popijam herbatkę z termosu i jem kanapki na śniadanie (w domu, przed 6:00 to dla mnie za wcześnie).

A potem dalej Doliną – słońca dookoła coraz więcej, ale 0 stopni ciągle trzyma, bo cienia ciągle większość.

I tak do Pieskowej Skały, gdzie dosłownie w jednej chwili, po wyjeździe na słońce, temperatura zmienia się z 0 stopni na 15! Ach jak milusio! Ach jak dobrze dla marznących palców u rąk!

A potem Sułoszowa i odbicie w „ulicę Przegińską” – najpierw podjazd ładnym asfatlem, potem porządną polną drogą, z silnym wiatrem w twarz. I mnóstwem słońca!

Po przejechaniu krajówki w Przegini kieruję się na „drogę chrzanowską”, co na mapie Compassa jest asfattowa, z dwoma krótkimi przełączkami:

To dobrze, że ma być asfalt, bo to już po 9 – widać że spóźnię się do roboty bardzo.

Tyle że w rzeczywistości asfalt okazuje się wyglądać tak:


albo gorzej (chwile z błotnistymi koleinami). Ale nie narzekam, bo tu jest ślicznie, a zresztą po stromym, kamienistym zjeździe, w końcu ląduję na asfalcie, którym szybko zjeżdżam w dół Doliny Eliaszówki.

Piękna ta dolina, przy drodze kapliczki, źródła, a w końcu wysoko nad głową, na zboczu doliny – Karmel w Czernej. Wyjazd tam jest stromy, ale to tylko chwilka, a tego miejsca nie można ominąć:


Nie spędzam tam wiele czasu – już jest 10:20 a przede mną 37km najprostszą drogą. Tyle że teraz jadę z wiatrem – przejeżdżam to w 1h35m (z przerwą na rozbieranie się i z tysiącem czerwonych świateł po drodze), tak że o 11:55 jestem w pracy. Szef dobry, nie narzeka, spóźnienie odrabiam następnego dnia 🙂