Sobota zajęta pracami domowymi, ale w niedzielę Mateusz musi odrabiać lekcje – porzucam rodzinkę i jadę w góry. A że późno już, to jadę z rowerem na dachu auta – trzeba będzie coś szybkiego przekręcić.

Staję przed Koninkami i po krótkiej rozgrzewce asfaltem jestem wreszcie w lesie. Najpierw sporo ludzi, ale potem cisza i spokój. Najpierw delikatnie pod górę (7%), potem chwila zjazdu i znowu pod górę na Tobołów 10-13%. Na górze słońce i widoki

potem spokojna droga w stronę głównej grani

i w końcu wyjazd na czerwony szlak.

Szeroko wydeptana i wyjeżdżona droga jest na stromszych odcinkach nieco wymagająca dla mnie – niewprawnego górskiego rowerzysty, ale jedzie się fajnie.

i aż do schroniska na Starych Wierchach bez większych trudności.

W schronisku trafiłem na jakąś fluktuację ruchu, dzięki której zamówiłem pierogi bez problemów, ale gdy odchodziłem od stołu, to kolejka przy okienku wyglądała na godzinę stania – Stare Wierchy to jednak ludne miejsce.

Zaraz za schroniskiem mylę drogę i jadę za szlakiem tak, że w ostatniej chwili reflektuję się, że jest zdecydowanie za stromo na zjazd:

ale to tylko jedno ekstremum – generalnie jest fajnie.



Schronisko na Maciejowej mijam bokiem

i jadę widokowymi łąkami szybko w dół – do Rabki.

W Rabce jestem dosłownie chwilę – uciekam przed tłumami w szlak rowerowy na wschód, gdzie po mozolnym wyjeździe z doliny znowu mam widokową drogę polami:

a w końcu pojawia się asfalt, który zachęca by trochę dać odpocząć hamulcom – na liczniku było 74km/h:

W Olszówce powtórka – znowu bardzo ostry wyjazd w górę, po kamieniach i potem miły zjazd, choć już bez asfaltu.

Kończę dzień na miłych żwirowych ścieżkach jakiegoś „parku dworskiego”: