Patrząc na trasę Tomka, który wstał w środku nocy, by przejechać Flixbusem do Zakopanego (część kursów wozi bagażnik na 4 rowery) i wrócić do Krakowa na rowerze, nabrałem ochoty na dwie nowe przełęcze na wschód od Gorców (Knurowska i Młynne). Ale przede wszystkim zaintrygowała mnie idea, by jadąc z Zakopanego zboczyć mocno na wschód, tak by wrócić do Krakowa od strony Niepołomic. Z wcześniejszych wypadów w Beskid Wyspowy wiem, że wykorzystując doliny rzeczek, przede wszystkim Stradomki, można daleko w Beskid wjechać prawie unikając wszechobecnych tam podjazdów. Podjazdy oczywiście są fajne, ale dzięki Stradomce można zrobić ładną trasę, na której ostatnie 50km powrotu do domu będą już lajtowe – może się być cenne dla zmęczonego rowerzysty lub gdy przyjdzie końcówkę drogi robić nocą.

No to pojechałem. Sam – bo wszyscy, których pytałem akurat nie mogli, a mnie w końcu zmęczyło pytanie. Ale to mi raczej na zdrowie wyszło – byłem mocno bez formy, a jadąc samemu nie musisz się martwić, że kogoś opóźniasz lub że ktoś może uznać za uciążliwe tak częste przystanki na zrobienie fotki kolejnemu widokowi. Ruszyłem dość późno, ale przygotowany na każde warunki, w tym powrót nocny.

Skoro końcówka ma być łatwa, to na drodze do Nowego Targu starałem się żadnego podjazdu nie ominąć. Na początek Pogórze Wielickie – szlak rowerowy prowadzi takimi hopkami, że stwierdzenie „brakowało mi niskich biegów” byłoby zdecydowanie eufemizmem. Były też fragmenty bez asfaltu: raz na stromym podjeździe ażurowa płyta betonowa, innym razem ładna gruntówka. Z góry mam ładny widok na Kraków, a właściwie nie tyle widok, co dowód na to, że czapa smogu wisi nad Krakowem niezależnie od pory roku:

Zaczynają się pojawiać górskie widoczki, a do tego na zachmurzonym wcześniej niebie pojawia się coraz więcej intensywnego błękitu. Robi się też cieplej, co pozwala docenić fakt, że na kierownicy mam torbę z ciuchami: chowam bluzę oraz zmieniam spodnie na krótkie. Oraz pierwszy raz w tym roku: smaruję się dokładnie kremem z filtrem – zdecydowanie dziś się przyda.



Najprostsza droga na południe prowadzi przez Dobczyce i Wiśniową, ale uznaję że tę drogę mam już zjeżdżoną, więc zbaczam na Gdów czyli jadę pięknymi wzgórzami, wśród sadów. Za Gdowem znowu wzgórza. I atrakcja – „Kamień Grzyb”:



A potem zjazd do Stradomki – tak, tej samej rzeczki, która mnie wieczorem wyprowadzi z Beskidu Wyspowego, teraz pojadę jej doliną w górę – do Szczyrzyca.



Pogoda zrobiła się już zupełnie prześliczna, rzeczka skrzy się w słońcu, słuchawka bluetooth szepta mi do ucha audiobooka – poddaję się „wczasowej” atmosferze do tego stopnia, że jak widzę przy drodze strzałkę „Diabli Kamień 5 minut”, to stwierdzam, że muszę go zobaczyć. Okazało się że na mapie był błąd (Compass „Małopolska Południowa” – na „Beskid Wyspowy” jest poprawnie), który skierował mnie w złą stronę czarnego szlaku. Miejscowy zapytany o kamień pokazał mi go „o tam, daleko w dole”:

i powiedział, że bardzo wielu ludzi robi ten sam błąd. Ale wcale nie żałuję tego stromego podjazdu – fajnie jest zrobić coś głupiego 🙂


W Szczyrzycu oglądam z zewnątrz kościół i kompleks turystyczny, w sklepiku pożeram drożdżówkę z rabarbarem, uzupełniam bidony  i jadę dalej – chwilę później opuszczam Stradomkę (już tutaj dość malutką) i zaczynam kolejny podjazd – pod przełęcz między Wierzbanowską Górą a Śnieżnicą.


Dojeżdżam do DW964, jadę serpentynami w dół i mam do wyboru: albo Lubogoszcz objechać od północy (doliną potoku, przez wioski) albo od południa – przez Kasinę Wielką i potem w dół DK28. Zdaje się że przez Kasinę był większy podjazd, więc wyszło prawidłowo, ale mnie wtedy chodziło raczej o możliwość pociągnięcia krajówką – po 60km jazdy urokliwymi wzgórzami (1000m przewyższenia) nabrałem ochoty na prymitywną przyjemność szybkiej jazdy. Jazda w dół po krajówce była taka jak chciałem, ale zanim dojechałem do Rabki – pomału zaczęła się przykrzyć. Znaczy się zaspokoiłem dziwaczną potrzebę 🙂

W Rabce zupełnie nie wiem gdzie należy się stołować (knajpa w której „od zawsze” jedliśmy z rodzinką, zmieniła właściciela i zrobiła się groza), więc po prostu rozglądałem się gdzie ludzie jedzą. Tak trafiłem pod parasole przed dwoma knajpami – jedna z nich to kawiarnia z daniami obiadowymi, druga to kebab, kurczaki, itp. Przekonał mnie kebab (bardzo dobry), piwko bezalkoholowe (całkiem, całkiem w ten upał) i na koniec malutkie, pyszne esspreso. I godzinka minęła.

A przede mną podjazd przez Rdzawkę:

To raptem 8.5km i 320m przewyższenia, ale w południowym upale i zaraz po obiedzie – zrobił wrażenie, zwłaszcza końcówka, gdy 12-15% nachylenia trwało stanowczo zbyt długo – ostatni kawałek prowadziłem.

A na górze, na stacji benzynowej przy Zakopiance niespodzianka: widać Tatry:


Napawam się widokiem po czym zjeżdżam (Zakopianką, ale to szybki, krótki zjazd) do Klikuszowej, gdzie odbijam na Ludźmierz. I wzorując się na trasie Szymona w Trutem odbijam na Grel i Nowy Targ.

Widoki wręcz przytłaczają: Tatry, Pieniny – wszystko jak na wyciągnięcie ręki.



Nad Tatrami przewalają się chmury, z których miejscami ewidentnie pada. U mnie przez chwilę delikatnie kropi, więc jestem pogodzony z perspektywą zmoknięcia (na tylnim kole mam błotnik a w sakwie kurtkę przeciwdeszczową), ale szczęśliwie omija mnie ta przyjemność.

W Nowym Targu odwiedzam rynek, gdzie właśnie z lawety zjeżdża miniaturowy czołg:

Nie zatrzymuję się tu dłużej, tylko jadę do Dunajca, gdzie zjeżdżam na asfaltową ścieżkę rowerową: Velo Dunajec.

Ścieżka ładna, choć drogę nieco szpecą częste kupy gruzu nad rzeką – czyżby miejscowi taki tu załatwiali tę potrzebę? Niemniej gładkim asfaltem jedzie się przyjemnie – aż się nagle kończy:

Grube kamulce – rower trzeba prowadzić. Potem robi się lepiej, tj ubity żwir, ale dla wąskich opon to żadna przyjemność – przy pierwszej okazji ewakuuję się na asfaltową drogę przez wioskę, a z niej na ruchliwą DW969. Chmury wiatr rozwiewa, niebo błękitne, ośnieżone Tatry tuż obok – dzień śliczny, a przede mną wyczekiwane dwie przełęcze.

Na podjeździe pod przełęcz Knurowską Tatry robią się jeszcze bardziej widoczne, a do tego pokazuje się Jezioro Czorsztyńskie.




Sam podjazd niezwykle miły – delikatne 5% pozwala bezproblemowo zdobyć wysokość, po czym mieć przyjemność z długiego zjazdu. A sama Przełęcz Knurowska to de facto granica Gorców – strzałki szlaków pokazują w lewo na Turbacz, w prawo na Luboń. Czyli objechałem Gorce.

W Ochotnicy przerywam przyjemny zjazd by skręcić na kolejny podjazd: Przełęcz Wierch Młynne. Droga najpierw bardzo zwyczajna – prowadzi doliną potoku, przez wioski, by z nagła zmienić charakter: wąska na jedno auto (prawie nie ma ruchu) i miejscami bardzo stroma. I bardzo mi się tu podoba, mimo że w dolinie już mało słońca o tej porze dnia:


Za przełęczą bardzo stromy zjazd (12-16%), a potem przez wioskę delikatniej, co pozwala nacieszyć się (a nie tylko zaciskać klamki hamulca) zjazdem do Kamienicy.

Tam zaczyna się kolejny podjazd doliną – już trochę czas goni, gdyż dobrze byłoby z Przełęczy Słopnickiej zjeżdżać jeszcze za dnia, tak że do Zalesia ciągnę ile mi sił zostało. Nie mam już ich zbyt wiele, ale wiem, że wiele nie potrzebuję – za Słopnicką będzie zjazd do Tymbarku, tam jeszcze tylko jedna hopka i już z górki. Niemniej podjazd od kościoła w Zalesiu na Słopnicką, czyli 1km i 110m przewyższenia – w większości robię z buta. Na rowerze górskim wjechałem kiedyś tę ściankę, bo tam mam więcej niskich biegów, za to Strava mi potem powiedziała, że na butach osiągnąłem dziś lepszy czas niż wtedy jadąc 🙂

Na Przełęczy Słopnickiej widoki są już mocno różowe:

a zjazd przepyszny, tak że odwlekam ile mogę postój dla założenia przedniej lampki (tylna błyska od dawna). Lampka początkowo świeci raczej nie dla mnie co dla kierowców aut z naprzeciwka, ale bardzo szybko robi się wyraźnie ciemno a światło lampki robi się niezbędne – z Tymbarku wyjeżdżam już w nocy, choć postój tam długi nie był (Żabka czyli hotdog i uzupełnienie bidonów).

Sam Tymbark to upiorny bruk, a zaraz za miastem – wyznaczona przez gpsies.com trasa prowadzi mnie w drogę, która nie dość, że jest okrutnie stroma, to jeszcze najpierw jest z kostki bauma, a potem z jakiś bloków betonowych. Przepatruję więc mapę, znajduję drogę alternatywną (niewiele dłuższą) i uciekam do asfaltu.

Droga przez Piekiełko jest o niebo lepsza – prawie nie czuję tego podjazdu. A może chodzi o to, że to ostatni dziś podjazd? A może to księżyc w pełni nad głową? Lubię widoki, a tych w nocy nie ma zbyt wiele, ale taka nocna jazda jak teraz też ma swój urok. Nowe Rybie, potem Stare Rybie i jest koniec podjazdu – teraz długo w dół, przez Tarnawę do Łapanowa – do doliny rzeczki Stradomka. Wzdłuż Stradomki jadę prawie aż do jej ujścia do Raby – skręcam nieco wcześniej na most przez Rabę, potem prawie pustą o tej porze DW967 do Książnic, gdzie skręt na północ – do Targowiska. Normalnie z Targowiska jechałbym bocznymi drogami, ale jest prawie północ i już wszystkie drogi puste, więc spokojnie jadę DK75 na Niepołomice i stamtąd już tradycyjnie – przez Ruszczę.

Dopiero po północy robi się chłodniej, tak że przydaje się kurtka schowana w sakwie na taką ewentualność (lub na deszcz). Wiem że to mój ostatni przystanek po drodze, więc ten postój nieco się przeciąga – dobrze mi tu, pod ogromną lampą księżyca.