Epidemia Covid-19 spadła znienacka i zmieniła wszystko. Nagle wiele z rzeczy, które były naturalną częścią życia i stanowiło o jego smaku, stało się niewskazane lub wręcz nielegalne. I to klaustrofobiczne poczucie, że nie wiesz czego trzeba się bać, a co jest wręcz dobre dla zdrowia. Np. czy jazda na rowerze jest dobra, czy też ryzykujesz „że ktoś na ciebie nakaszle”?

Oczywiście wielu mówiło, że nie ma co kombinować, tylko zacisnąć zęby i siedzieć w domu. Ale jakoś nie wydaje mi się uczciwe przykładać tą samą miarę do ludzi, najlepiej czujących się w klimatyzowanych pomieszczeniach i tą samą miarę do kogoś, kto po tygodniu bez roweru czuje się chory. Wielu ludzi skarży się na uciążliwości izolacji, ale ja bym odczuł to dużo bardziej niż np. autor dowcipnego postu z fejsa:

Chcesz dobrze, rozumiesz sens ograniczeń, nie chcesz nikogo zachęcać swoim przykładem do nieostrożności, ale można się pogubić w sensie niektórych ograniczeń. Czytam, że policjant uznał pieszy spacer 13km w jedną stronę po bezdrożach za powód do wysokiej grzywny – co więc powie o moich dojazdach do pracy? Który z typowych wariantów uzna za naganny? Ten przez Niepołomice (35km)? A może już przez Branice (24km) lub choćby przez os. Piastów (10km) czy Raciborowice (15km)? Albo raczej: który z tych wariantów jest NAPRAWDĘ naganny? Ciężko do tego wszystkiego podchodzić na lekko, nawet jeśli maska ochronna występuje też w wariancie z uśmiechem:

Każdy kto mówi „ryzyko jest minimalne” i „przecież ja uważam”, powinien przypomnieć sobie niedzielę 15.marca. Dzień był prześliczny a ludzie wystraszeni doniesieniami o pandemii – wobec tego bardzo wielu postąpiło pozornie racjonalnie, tj. pomyślało o wyjściu w miejsce w miarę bezludne czyli do pobliskiego lasu. Sęk w tym, że zrobiło to zbyt wielu na raz – gdy ja pojechałem do Lasu Goszczańskiego, to zastałem tam tłumy.

Szczerze mówiąc po takim doświadczeniu wcale się nie dziwiłem wprowadzonemu wkrótce zakazowi wstępu do lasu – tylko twardymi zakazami można było wyhamować epidemię. Sam zdrowy rozsądek ludzki to by było nieco za mało – bo po prostu brak nam umiejętności trafnej oceny ryzyka w nowej sytuacji.


W pracy przeszliśmy na powszechną pracę zdalną, więc w budynku zrobiło się pustawo – nie czułem żadnych przeciwwskazań by „izolować się społecznie” właśnie jeżdżąc do pracy. Ani siebie ani nikogo tym nie narażałem. Oczywiście jechałem do pracy na rowerze – taki mały bonus dla mnie, a przecież nikt nie musi wiedzieć, że posiadam też auto… Z takich przejazdów uzbierało się z kilkaset km.

Jeździłem też bardziej turystycznie, wybierając trasy tak, by z nikim po drodze się nie kontaktować, np:


Z czasem stwierdziłem, że podstawą jest dyskrecja: mam jeździć nie tylko tak, by samemu nie ryzykować kontaktów, ale także by nikogo nie gorszyć moim widokiem. Nie publikowałem też nagrań na stravie – po co innych zachęcać.

Np. pojechałem rowerem na grubych oponach: polnymi drogami, po miedzach, trawiastymi wałami przeciwpowodziowymi, unikając ludzi, w groźnie wyglądającej masce. I faktycznie – po drodze praktycznie tylko zwierzęta spotykałem: sarny, bażanty, zające. Nagle niepłochliwe.

Odkrywałem też nowe uroki miejsc bliskich – np. tych lasów w Krakowie, które mimo ogólnego zakazu pozostały otwarte. Miniaturowy Las Łęgowski okazał się przeuroczym miejscem:

Zresztą wystarczyło rozejrzeć się wokół, by docenić urodę eksplodującej wiosny:

A koło niby dobrze znanego Lasu Witkowickiego „odkryłem” (po naprowadzeniu przez Szymona) meandrujący Prądnik:

To wszystko zawdzięczam dojazdom do pracy – może i delikatnie naginałem reguły, ale postępowałem zarówno legalnie jak i w zgodzie z sumieniem.

Bardzo ciekawiło mnie jak podczas zakazów i zamkniętych lokali wygląda centrum Krakowa, ale to już byłoby przegięcie – moja droga do pracy nijak tamtędy nie prowadzi. Gdy w końcu nadarzyła się okazja (konieczność kupna leku dostępnego tylko na drugim końcu miasta), to wrażenie było niesamowite – wymarłe miasto, choć zdecydowanie niepozbawione uroku:


A potem przyszedł 20 kwietnia – zniesienie zakazu wstępu do lasów, zezwolenie na przemieszczanie się bez „niezbędnego celu”, a w samych lasach – nawet bez maski. Wiem że to wszystko naciągane było (szemrane wybory, itd), ale i tak uczucie odzyskanej wolności było wspaniałe!

Co będzie dalej? Jestem dobrej myśli (staram się być), ale jak dotąd nieporzucanie roweru okazało się doskonałym wyborem: dawał odpoczynek dla nerwów i te niezbędne minimum aktywności fizycznej w trudnym czasie społecznej izolacji.