Poluzowali rygory entypandemiczne – znów można jeździć na rowerze „rekreacyjnie”. Wreszcie! Co prawda każą w masce, a wszystkie knajpy pozamykane, ale to już tylko drobna przeszkoda. I do tego Piotrek dał się namówić na wspólny rower – super! Umawiamy się z wyprzedzeniem, na 1.maja. Święto, czyli zamknięte nie tylko knajpy, ale i sklepy – trzeba wziąć ze sobą nie tylko jedzenie, ale i wodę na cały dzień.

I tuż przed wyjazdem pada mi zdrowie 🙁 Poprzedni wyjazd z Piotrem też musiałem odwołać z powodów zdrowotnych, więc BARDZO nie chcę powtórki. Szczęśliwie prognoza pogody na 1.maja jest kiepska, więc jest pretekst do przesunięcia wyjazdu o 1 dzień, co od biedy wystarcza do pozbierania się nieco. Ciężko będzie podjazdy robić, ale za to nie tracę przyjemności przejazdu przejazdu w górach i to jeszcze z przyjacielem.

Bo oczywiście jedziemy w góry – brakuje mi ich po pandemicznej przerwie… Konkretnie szukałem takiego miejsca, gdzie nie byłoby w długi weekend wielkich tłumów – stanęło na Górze Koskowej:

Zaczynamy od Pogórza Wielickiego i to od ciekawej strony – z „kafelkowania” wychodzi mi, że nie jechałem jeszcze przez Ochojno, więc jedziemy tamtędy. Najpierw trafiamy pod płot przedziwnej firmy, z wyeksponowaną lokomotywą wąskotorową:

a potem wyjeżdżamy na górkę, skąd mapa pokazuje drogę asfaltową w dół:

Ale asfalt kończy się nagle i definitywnie, tak że wracamy na krzyżówkę, gdzie są znaki szlaku rowerowego. Szlak prowadzi w dół śliczną gruntówką przez las (droga wyścielona płatkami wiśni), a potem do Świątnik, za którymi zaczyna padać.

Deszcz kończy się za Myślenicami i tak już zostanie – ładnie się rozpogadza, a myśmy nawet przesadnie nie zmokli.

Jedziemy przez wioski, a potem już podjazd pod Koskową w cieszącym zmysły, pełnym słońcu:

Koskowa Góra pod błękitnym niebem, z dalekimi widokami:

Kapliczka ładna, choć więcej uwagi absorbuje mniejsza kapliczka, nieco dalej, z wyraźnie wkurzonym Ojcem Pio w rowerowych rękawiczkach:

Wyjeżdżamy na samą górę (tam już nie ma asfaltu) i na ładnej polance rozstawiamy gary – na obiad będzie liofilizat. Lepiej smakuje niż wygląda 🙂

Jeszcze chwilę napawamy się widokami:

i lecimy w dół:

Wracamy tę samą drogą zamiast przebijać się szlakiem turystycznym, bo po pierwsze po deszczu pewnie jest błoto, a po drugie szkoda super zjazdu! Jeszcze tylko jeden solidny podjazd i kolejny zjazd sprowadza do Makowa.

Wyjazd na Makowską Górę choć przyjemny, to jednak zmordował mnie strasznie – daje się we znaki brak formy. Dlatego też na górzę proponuję, by zmienić trasę i zamiast przez Budzów i Zachełmną, pojechać pod Sołtysi Dział, skąd już będzie dłuuugi, szybki zjazd aż do Biertowic.

A stamtąd już banalnie znaną drogą przez Radziszów, Skawinę, Tyniec. Końcówka dnia o zmroku.