Niby dość oczywiste są wady zimowego rowerowania, co skłania większość do porzucenia roweru na wiele miesięcy lub zamiany go na „chomikowanie” na trenażerze. Bo jest ciemno (krótki dzień), zimno, bywa niebezpiecznie (ślisko) a zużycie roweru jest dużo większe niż latem. I to wszystko prawda, tyle że nie cała: na ciemność kupujesz dobre oświetlenie, na zimno są teraz doskonałe ubrania (niekoniecznie hiperdrogie), na śliskość pomagają nieco lepsze opony i trochę uwagi podczas jazdy, a zużycie – cóż, i tak jak jeździsz, to osprzęt się zużywa – raz na jakiś czas i tak trzeba się wykosztować na wymianę, a dzięki zimie będzie to tylko trochę częściej.

Przede wszystkim jednak są zalety zimowego jeżdżenia:

Rower pomaga w docenieniu ładnej pogody

Choćby krótkich chwil i bez kosztownych czasowo dalekich wyjazdów – nawet dojazd do pracy potrafi rozradować. A właśnie w tym czasie najbardziej tego potrzebujesz. Nic tak nie leczy zimowej depresji jak zimowe słońce!

Tylko w zimie przejezdne stają się różne ciekawe drogi

Błoto jest zamarźnięte a roślinność uśpiona – niektóre ścieżki zostawiam sobie właśnie na zimę, bo właśnie wtedy jest tam najprzyjemniej na rowerze. Albo w ogóle tylko w zimie da się tamtędy przejechać.

Nie marźniesz

Może i ubieranie się w zimie na rower wymaga nieco uwagi, ale bez problemu znajdziesz ubrania doskonale chroniące przez zimnem a przy tym „oddychające” czyli zapobiegające zapoceniu się. W praktyce na rowerze jest zimą dużo przyjemniej i zdrowiej niż z każdym innym środkiem transportu.

Poważnie – gdy jestem zmuszony jeździć do pracy autem, to dzień zaczynam od skrobania, potem niezbędny jest ciepły nawiew na parujące szyby, a w końcu muszę przejść przez śnieg i lód od dalekiego miejsca parkingowego. Brrr. Tymczasem na rowerze co najwyżej zatrzymuję się po drodze, by ściągnąć nadmiarową warstwę ubrania, gdy po rozgrzaniu jazdą robi się nieco zbyt ciepło.

Trudność zwiększa intensywność wspomnień

Może i w zimie trzeba się czasem bardziej postarać, ale raczej nie będziesz narzekał na nudę. Nawet najprostsza wycieczka potrafi stać się wyzwaniem gdy np. asfalt pokryje się lodem. Niby zimą dzień jest krótki, ale potrafi być bardzo intensywny.

Tak więc motywację mam – wiem że zimowe wycieczki to fajna sprawa. A jak to wykorzystałem? Oczywiście stale jeżdżę do pracy i po mieście, ale to tylko nijak nie umywa się do dłuższego wyjazdu.

Na początku zimy zrobiłem solidne kręcenie:

Było zimno i wilgotno, słońca mało, ale taki byłem „wygłodniały” jazdy, że podobało mi się bardzo!

Do tego pod koniec grudnia miałem zrobić „Festive” i zacząłem z przytupem:

czyli pojechałem porannym pociągiem do Rzeszowa i wróciłem bocznymi drogami. Trafiłem na naprawdę zimny dzień, a do tego główną „atrakcją” była wszechobecna „szklanka” czyli lód na drodze. Spowolniło mnie to oczywiście, ale wydawało się że uniknę spotkania z glebą – nawet na skrajnie śliskich miejscach (przejście butami, na postoju, było dużym problemem) jakoś dawałem radę utrzymać równowagę. Jednak do czasu – gdy już wydawało się, że oswoiłem się z zagrożeniem – poleciałem. Nie potłukłem się nawet za bardzo, ale zgiąłem pedał – jechać się dało, ale w Tarnowie (30 km dalej) skorzystałem ze sklepu rowerowego i zmieniłem pedały na nowe (a po powrocie szybko kupiłem nowe opony – lepiej radzące sobie z lodem). Było może trudno, ale wspaniale.

Z Festive ostatecznie nic nie wyszło – wykręciłem do końca roku 407 z wymaganych 500km, ale szczerze mówiąc nawet nie dlatego, że nie dałbym rady, tylko przestało mnie to bawić – zrobiła się odwilż (więc nagle zrobiło się dość łatwo), a do tego super demobilizujące były widziane na Stravie wpisy ludzi, którzy Festive kręcili na trenażerze (organizatorzy zezwolili z powodu covid, a oni skwapliwie korzystali, mimo że w Polsce już było dawno po zakazach).

Tak że sylwestrowy przejazd był już na luzaku, z tym że z niespodziewaną atrakcją – pękła mi szprycha w tylnym kole tak pechowo, że jej resztka zablokowała kasetę. W efekcie końcówkę drogi, gdy spieszyłem się na powrotny pociąg, miałem ciekawą: musiałem pedałować stale, bez żadnych przerw, pod groźbą dużej awarii roweru (łańcuch pociągnąłby i wygiął przerzutkę, zapewne wciągając ją w szprychy). Czyli żadnego poprawiania się na siodełku, trzeba uważać na odruchy (np. przejeżdżanie progów zwalniających na stojąco), a zatrzymywanie – koniecznie z pedałowaniem aż do końca, na zaciśniętych hamulcach. Ciekawe doświadczenie.


Żeby nie było zbyt słodko, to jeszcze powiem o największych _dla mnie_ wadach zimy:

Smog

Cóż, zimą w Krakowie smog bywa częstym gościem, a wtedy słyszysz komunikaty by „ograniczyć aktywność”. Różnie można do tego podchodzić, np. ja ignoruję smog do 200% normy, a powyżej używam masek. Maska jest kłopotliwa, bo utrudnia intensywne oddychanie, a do tego trochę kłóci się z okularami, niemniej lepsze maski dają radę. Tylko oczywiście trzeba pamiętać, że maska się zużywa – tym szybciej im większy smog. Ja mam ich spory zapas, a zużyte (zaczynają śmierdzieć dymem) wymieniam bez oporów.

Sól i piasek

Czyli syf, który oblepia w rowerze wszystko i stanowi niezwykle skuteczną pastę ścierną. Warto rower z tego czyścić, ale jest to kłopotliwe i czasochłonne. Długo radziłem sobie tak, że „na co dzień” dbałem głównie o czystość łańcucha, a bardziej gruntowne czyszczenie robiłem okresowo – gąbką i wiaderkiem, wężem na zewnątrz domu (jeśli kran nie zamarźnięty), czy nawet samochodową myjką ciśnieniową.

W końcu jednak sprawiłem sobie bardzo miły prezent: akumulatorową myjkę niskociśnieniową (5 barów) Kärcher OC3. Trzymam ją w domu (czyli woda jest ciepła), a 4 litry wody w zbiorniku zwykle wystarczają do domycia roweru z tego całego syfu. W wybranej przeze mnie wersji (z dodatkową szczotką i wężykiem pozwalającym wpiąć się bezpośrednio np. do wiadra) kosztowało to 600zł. Ogromna wygoda!

Czarny lód

Gdy śniegu napada dużo, a temperatura jest w okolicach zera stopni, to powstaje nieprzyjemne zjawisko: w dzień wytapia się woda z pryzm śniegu odrzuconego przez pługi, tworząc z boku drogi kałuże, które w nocy zamarzają. Gdy taki cykl powtórzy się kilkukrotnie, to powstaje groźna pułapka na rowerzystów: nieregularny obszar z boku drogi, gdzie potrafi być bardzo ślisko. Czyli jedziesz sobie spokojnie bokiem drogi i nagle przewracasz się – być może prosto pod koła przejeżdżającego auta.

W ostatnich latach szczęśliwie tego nie widywałem, ale bywały zimy, gdy było to poważnym problemem. Wtedy kupiłem opony z kolcami, które z lodem poradziły sobie doskonale, ale generalnie w polskich warunkach są bardzo kłopotliwe – w zasadzie nie powinno się ich używać na odśnieżonym asfalcie. A ile razy można zmieniać opony…

Obecnie najlepszym rozwiązaniem na polskie warunki wydają się być opony „całoroczne” czyli Schwalbe GT365 – przy odrobinie uwagi lód nie jest dla nich problemem, a na suchym asfalcie czy nawet w lecie są po prostu dobrymi oponami. Może nie są bardzo tanie, ale za to wygodne i bezproblemowe.