„Podobno klasyczna schiza facetów w naszym wieku” – taki komentarz napisał kumpel, gdy pierwszy raz po latach spróbowałem spać w górach nie w schronisku 😉

Może i trochę racji miał – pomysł noclegu z widokiem na gwiazdy, a rano na wschód słońca, spodobał mi się BARDZO, ale przecież wtedy chodziło głównie o ograniczenia pandemiczne. Schroniska były zamknięte, a na polanie pod Gorcem mogłem legalnie biwakować (nie las, nie park narodowy). A dzięki np. relacjom Szymona wiem, że spanie w górach można zorganizować naprawdę minimalnymi środkami – wystarczy szałas, wieża widokowa czy nawet jama w śniegu i masz komfortowy nocleg i zwykle wspaniałe widoki rano. Okrutnie to pociągające – absolutna prostota i swoboda. Nigdzie nie musisz zdążyć, martwić się alergią (noclegi w zakurzonym schronisku potrafią być bolesne), jesteś maksymalnie blisko natury, w tym takich jej cudów jak wschód słońca czy gwiezdna noc. Nocleg po różnych chatach też może być fajny (np. na Gorcu), ale dobra miejscówka może być zajęta lub zamknięta, ale przede wszystkim to ciągle dach nad głową – a nie gwiazdy.

Oraz czy w góry trzeba jechać autem? Tak jest najprościej, ale trochę to odczuwam jako zgrzyt – z jednej strony chcę być blisko natury, z drugiej mam np. przepychać się przez popołudniowe korki i w ogóle przesiadać się z roweru w auto, żeby w te góry po pracy zdążyć. Czy nie lepiej byłoby rowerem? Np. tak, jak opisywał Hawrylak: że po pracy wsiadał na rower, by w górach spędzać całe weekendy, chodząc lub jeżdżąc na nartach. W końcu góry daleko od Krakowa nie są – powinno się dać…

Ale tu pojawia się problem sprzętu. Gdy spróbowałem spać pod namiotem w zimie, w głębokim śniegu, to co prawda frajda była, ale plecak wyszedł straszny: namiot to ponad 3kg, do tego śpiwór syntetyczny 2.2kg (komfort -2°), czyli tobół zajmujący większość całkiem sporego plecaka (50l), materac i karimata (sam materac jest w zimie zbyt zimny), zimowe ubrania, łopata do śniegu, a na koniec jeszcze sam plecak, który pomieści to wszystko, czyli prawie 3kg ekstra. Dużo! Chodzenie dla przyjemności z takim tobołem jest raczej problematyczne. A zabranie tego wszystkiego na rower – kompletnie niemożliwe. Potrzebuję lepszego, lżejszego ekwipunku!

Kompletowałem wyposażenie po trochu i w końcu mam:

Ciepły materac: Thermarest, ale nie najnowszy model za ponad 1 tys zł, ale starszy „NeoAir” za mniej połowę ceny (nowy na olx). Że centusiowanie? Może, ale nie chciałem w ciemno wydawać wielkich pieniędzy, tym bardziej, że wcześniejsze podejścia (np. materac NatureHike) nie były udane. A ten jest udany bardzo – nie ma wad konstrukcyjnych jak NatureHike, a przy tym jest naprawdę ciepły. Tak ciepły, że zrozumiałem skąd moda na quilt zamiast śpiwora – po prostu jeśli materac jest cieplejszy niż śpiwór, to po co się od materaca oddzielać dodatkową warstwą?

Śpiwór puchowy: Cumulus 1.2kg. Duża nowość dla mnie, gdyż używa się go zupełnie inaczej niż syntetyków, ale efekt przekroczył oczekiwania. Nadal się go uczę, ale jego posiadanie otwiera nowe możliwości – po kompresji jest rozmiarów letniego syntetyka, więc nie wymaga wielkiego plecaka, a jest naprawdę ciepły (nominalny komfort to -8°). Wydatek solidny, ale na lata.

Bivy. Nie namiot, bo nawet mój maluch 1.3kg to mały domek, odcinający od otoczenia. A ja chcę w nocy widzieć gwiazdy. Spróbowałem chińczyka, będącego czymś pośrednim pomiędzy mini-namiotem a bivy ze stelażem, ale jego wady były przygniatające: przede wszystkim koszmarna kondensacja. Spanie w nim, nawet otwartym, to mokry śpiwór. To już lepiej byłoby spać bez bivy, tylko że wtedy nie masz żadnej ochrony przed wiatrem. Co ciekawe wagowo też nie powalał – nawet po wymianie szpilek na tytanowe, był tylko minimalnie lżejszy niż namiot bez sypialni (chińczyk 770g, namiot bez sypialni: 1130g). I wtedy zobaczyłem bivy od Sierra Designs: 370g, wodoszczelny, oddychający, z moskiterą (ważne – żeby nie bać się nie tylko komarów, ale też np. kleszczy czy żmij), a do tego na tyle duży, że wchodzi się do niego razem z materacem. Dokładnie tego potrzebowałem! I przetestowałem w takich warunkach, że lepszego testu nie trzeba – podczas wichury na Babiej Górze.

Czyli w trzech pakunkach, w sumie ważących poniżej 2kg, zawarłem kompletne wyposażenie, pozwalające przespać noc w górach nawet w środku zimy. Nawet po dorzuceniu do tego butów górskich, ubrań i kocherka, całość spokojnie mieści się z plecakiem składanym w sakwach rowerowych – już mogę wyskoczyć rowerem na noc w górach.


Gdzie w maju mogę znaleźć w miarę surowe warunki? Na Babiej Górze. Jednak, w odróżnieniu od Beskidu Wyspowego, to trochę daleko jak na wyskok po pracy. Sytuację poprawia skrócenie dystansu pociągiem i rozpoczęcie wyjazdu nieco wcześniej. Ostatecznie więc w sobotę o 15:00 wyjeżdżam z domu, z zapasem 15 minut łapię pociąg podwożący do Stryszowa (ostatnia obecnie stacja kolejowa na linii do Zakopanego) i stamtąd przez Przełęcz Przysłop jadę rowerem na Krowiarki.

Po szarym dniu przychodzi piękne popołudnie – w szczególności cieszą widoki znad Jeziora Mucharskiego

A od Suchej Beskidzkiej – podjazdy. To niby tylko 42km do przejechania, ale prawie 1km w pionie i dwie solidne przełęcze – na rowerze z sakwami schodzi mi na to aż 4 godziny. Czyli na Krowiarkach jestem dopiero o zmroku, o 21.

Na przełęczy już bez pośpiechu przepakowuje rzeczy do plecaka, zakładam czołówkę, zapinam rower do drzewa i idę w noc. Jeszcze na Sokolicy prawie bezchmurne niebo, gwiazdy widać także nad samą Babią – jest nadzieja na pogodę, choć wcześniej widziałem chmury uwieszone szczytu.

Ale potem nadzieja znika: przychodzi mgła (czyli chmury wracają na szczyt) i silny wiatr. Zmęczenie daje się we znaki – nie chcę się zmuszać do wejścia na samą górę, zwłaszcza skoro widoków i tak nie będzie, ale zwyczajnie nie mam gdzie stanąć – wichura jest taka, że bez odpowiedniego schronienia wiatr mógłby mi np. śpiwór porwać. Na zawietrzną boję się po ciemku schodzić (przepaść), a próby szukania jakiegoś osłoniętego przez kosówkę miejsca na nawietrznej – kończą się niczym. Więc ciągnę pod górę, tak że w końcu chowam się za murek ułożony z kamieni na szczycie. Rozkładam ekwipunek i zasypiam jak niemowlę.


Około 2 w nocy budzą mnie gwiazdy. Poważnie – takie były wielkie i jasne, że spać nie dały 😀 Czyli już nie ma mgły. I wiatru. Ale na razie o tym nie myślę – rozpinam bivy (zacząłem noc pod moskitierą – dla wentylacji rozgrzanego marszem ciała, ale też dla ochrony przed wichurą) i zasypiam patrząc na to wspaniałe mrowie gwiazd, jakiego już w mieście się nie widzi. Ideał…

Długo nie pospałem – obudziły mnie głosy ludzi. O 4 nad ranem – prawie godzinę przed wschodem słońca. 3 godziny snu to dużo mniej niż potrzebuję, ale spektakl wschodu słońca czekać nie będzie. Wychylam się z bivy, a tu tłum.

Już raz widziałem na Babiej tłumek Hatifnatów czekających na wschód słońca, więc w zasadzie nie powinienem się dziwić, ale jednak zdążyłem się wieczorem przyzwyczaić do myśli, że dziś góra będzie moja. A tu przyszła zmiana pogody i Hatifnaci przyszli tłumnie. Spakowałem się bez pośpiechu i dołączyłem do tłumu. Tatr dziś prawie nie widać, ale i tak jest pięknie.

A potem herbatka, kanapki i ogólnie – leniwy początek pięknego dnia. O to chodziło w tej zabawie.

Aha, wieczorem nie miałem do tego głowy, ale rano patrzę na termometr: +4°. A wydaje się tak ciepło. To ile mogło być wieczorem w tej mgle i wichurze? Powyżej zera, ale niedużo.


Schodzę do Krowiarek i przesiadam się na rower.

Długi zjazd przez Zawoję do Makowa. O dziwo, jak na górze było rano bezwietrznie, to na dole całkiem silny wschodni wiatr, co może być przeszkodą w dojechaniu do domu, zwłaszcza że dziś muszę wrócić w miarę wcześnie.

Znaczy się sam wiatr to nie problem, ale połączony z brakiem snu – jak najbardziej. Więc po sprawdzeniu na mapie, znajduję inną niż wczoraj drogę do pociągu: jadę do Budzowa, a potem w las.

Ostro pod górę drogą koło kościoła (właśnie wielkie uroczystości pierwszokomunijne), koło dziwnej instalacji reklamowej (?):

i potem drogą leśną: na Mysią Przełęcz i dalej na północ. Najpierw asfalt (z zakazem wjazdu samochodów), potem szuter. I spore podjazdy. A na koniec „skrót” szlakiem turystycznym (kilkaset metrów), do drogi, co doprowadza wprost na stację. Warto zapamiętać, że tu takie piękne góry.