„Długi weekend” Bożego Ciała – Longin organizuje wyskok busem do Austrii. W listopadzie Mateusz spróbował po raz pierwszy jak smakują takie wyjazdy – czas na nieco większą porcję.

W środę po pracy pakujemy się do auta i jedziemy do Siewierza – tam, na parkingu pod zamkiem, umówiliśmy się na spotkanie z busem z Warszawy. Bus wygodny, a nauczony doświadczeniem z pierwszego wyjazdu, wyposażam Mateusza w klapki na oczy, które zdaje się działają nieźle: może nie przespał całej drogi, ale nie jest niewyspany.

Około 10:00 dojeżdżamy do Melku, wypakowujemy rowery i idziemy do opactwa. Na mszę spóźniamy się, ale za to widzimy procesję z trąbami 🙂 Zwiedzanie, potem obiad – ze słoika, podgrzewany na kocherku.

i jedziemy wzdłuż Dunaju:

Praktycznie przez całą drogę jedziemy sami. Droga ładna, po płaskim – kręcimy kilometry (81km po nocy w busie – nie jest źle!), oglądamy widoki.

Tylko pod koniec dnia jest ciężej, bo wiatr w twarz. Ze 30km piłujemy pod wiatr, a ostatnie 10km to już były nieco na siłę. Mateusz nie przepada za wiatrem, ale dał radę.


W nocy pada – cieszy, że świeżo kupiony namiot chroni doskonale. Rano niestety też pada, ale śniadanie już bez deszczu, a potem nawet trochę się rozpogadza.

Jedziemy – trochę w deszczu, trochę bez – do Enns: stare miasto, z którego najbardziej jednak zapamiętamy strome uliczki:

i jeszcze do Św. Floriana – zwiedzanie:

i obiad z kocherka.

Trzeba się pogodzić z faktem, że pada coraz mocniej – resztę drogi przejedziemy busem (dziś 23km na rowerze)

Potem jeszcze z busa Kremmunster:

Wieczorem bus zawozi nas na kamping nad jeziorem z widokiem na Alpy. Jest pięknie!


Dzień zaczyna się podjazdowo – na tyle solidne są to podjazdy, że część grupy decyduje się na busa. Ale nie Mateusz! 400m w pionie to jego największy jak dotąd podjazd, ale pokonuje go bardzo dzielnie.

A potem kolejnych podjazdów jest więcej. I góry robią się bardziej okazałe.

Drogi rowerowe miejscami są imponujące – nawet jechaliśmy ścieżką rowerową w tunelu, który miał specjalnie wykute „okna” z widokiem. W tunelu samochodowym to byłoby jakby bez sensu, ale tu działa znakomicie – postarali się.

Niestety z czasem kończy się sielanka pustych dróg – ruch miejscami bywa nieprzyjemnie duży. Aż dziwne – w końcu równolegle, w niedalekiej odległości, idzie autostrada.

Pizza dodaje sił, ale za St.Gilgen robi się nieco smętnie – ciągle ruch, ciągle podjazdy, a my opóźnieni. Widoki jakby już przestają cieszyć – wysyłam SMSa „Mateusz ledwo zipie” i z drogi zbiera nas bus. Przejechaliśmy niby tylko 57km, ale podjazdów było mnóstwo.


Znowu nocleg mamy w ładnym miejscu.

Rowery zostawiamy na campingu – dziś podjeżdżamy do Salzburga pociągiem. Zwiedzanie, msza, szwędanie się po mieście – cały dzień zszedł, ale to naprawdę ładne miasto. I są miejsca skąd trochę widać wysokie Alpy.

Wracamy na camping, pakujemy się do busa – wracamy.

I dosłownie kilka minut od startu nabijamy się na pianego miejscowego – ścinał zakręt, tak że kierowca busa uciekając przed czołówką zjechał do rowu. Tamten uciekł (pewnie dlatego że piany), a my prawie nie zdążyliśmy się wystraszyć. Cud że kierowcy udało się wyprowadzić busa z rowu – kilka ściętych drzewek, urwane światła i tyle. Chyba to trochę zasługa przyczepy, która jakoś „przytrzymała” busa, tak że w końcu wrócił na drogę. Wszystko trwało kilka sekund. Na campingu chyba wiedzą kto to nas próbował zabić – nie znam dalszego ciągu tej historii, ale mam nadzieję, że nawet jak mu się upiekło, to jakąś naukę z tego zdarzenia wyniósł. Bo to mogło się naprawdę źle skończyć…

W Siewierzu przesiadamy się do auta – w domu jesteśmy przed 6 rano. Do pracy tylko trochę się spóźniłem – doskonale wykorzystany „długi weekend”.