Część 2/4: Kulevi – Mestia.
(część 1/4: Kutaisi – Kulevi)


Dzień 4: 77km
Rano ładne słońce i umiarkowany wiatr w twarz- jedziemy po płaskim asfalcie, z dalekim Kaukazem na horyzoncie.

Delikatnie nudnawą drogę urozmaica „rezydencja patryjarchy” na wzgórzu:

ale przede wszystkim cieszymy się jak dzieci z rosnących przy drodze „egzotycznych” owoców:

Zaczynają się wzgórza, ale ciągle droga jest na tyle mało charakterystyczna, że jakoś nie mamy okazji zatrzymać się na drugie śniadanie. Tak że gdy w końcu dojeżdżamy do Zugdidi ok. 13.00, to większość jest na tyle padnięta, że decydujemy: najpierw obiad, potem zwiedzanie. Obiad w knajpce, gdzie siedzimy koło wiązki żywych kurczaków – leżą sobie ciche, powiązane łapkami i czekają a my obok jemy.

Zwiedzanie to miejscowy pałacyk:

i bazar. Na bazarze tłum, gadatliwi podchmieleni i pierwszy, przelotny deszcz.

Przy wyjeździe z miasta, o zmroku – drugi deszcz, który w części przeczekujemy, a potem po prostu jedziemy w deszczu. A potem przez noc, główną drogą (z umiarkowanym ruchem), aż do domu, gdzie dziwną mieszanką języków prosimy gospodarzy o wodę do worków, a potem odbijamy w polną drogę nad strumykiem, gdzie rozbijamy namioty.


Dzień 5: 78km

Budzę się przed świtem i kąpię się w strumyku. Wreszcie! Strumyk słabo nadaje się do kąpieli bo brzegi błotniste i strome, ale jak się bardzo chce, to można.

Śniadanie mamy z widokami iście królewskimi – Kaukaz jest już całkiem blisko:

tak, że po śniadaniu kierunek jest oczywisty – w góry:

Ostatnie 15 km równego, gdzie oglądamy w szczególności jak tu wyglądają cmentarze – takie jakby miasteczka przy drodze:

Za Ivari zaczyna się kraina wielkich rzek:

i podjazdów, do których wszyscy już trochę się stęsknili:


Piłujemy sobie te podjazdy aż do zapory. „Najwyższej na świecie”:

Wyjeżdżamy do budynku nad zaporą i trzeba przyznać że robi wrażenie. Ciekawostką jest, że z dołu zapory wypływa tylko niewielka część rzeki – większość leci 2.5km tunelem pod górami, do elektrowni wodnej.

Koło zapory jest bar, gdzie jemy wczesny obiad. Oczywiście pierożki chinkali, co dają dużo sił do pedałowania. A do pełni szczęścia jeszcze z tyłu baru jest umywalka, gdzie można umyć głowę i ogolić się. Ach!

Szybki zjazd do drogi i znowu piłowanie pod górę:

Dojeżdżamy do jeziora (stworzonego tamą) i jedziemy drogą kręcącą się po stromych zboczach doliny

Droga jest równa, ale warto uważać na spadające kamienie:


i pasące się przy drodze zwierzęta:

Tyle że zarówno świnki jak i spadające na drogę kamienie, to tak naprawdę nasi sprzymierzeńcy. To właśnie dzięki nim kierowcy tutaj jeżdżą tak ostrożnie – po prostu nie wiedzą co będzie za zakrętem, więc uważają. Przy okazji także na nas 🙂

W knajpce przydrożnej drugi obiad (chachapuri).

Przyjemne miejsce na odpoczynek. Kot drący się o jedzenie, słoneczko przyjemnie grzejące w twarz przy stoliku, w sklepiku ciasta, kulturalne wc i nieco dziwne otoczenie:

A potem dalej wąską doliną:

Jedziemy do zmroku – Longin znajduje super miejscówkę przy potoku spadającym do rzeki, tuż przed wioską Shdikhiri.
Jeszcze kolacja i kąpiel w potoku, tym razem kąpiel taka sobie, bo dojście do górskiego potoku skomplikowane na tyle, że kaleczę się nieco. I oczywiście w krzakach znowu łapię tysiące drobnych rzepów.


Dzień 6: 46km
I znowu cały dzień podjazdów, tym razem z perspektywą wygodnego noclegu w hotelu w Mestii. Dzień rozpoczyna się pochmurnie i zimno (12 stopni), ale z czasem się rozpogadza.

Jest pięknie: kolejne wioski, kolejne zakola wąskiej doliny i kolejne wielkie, ośnieżone szczyty.


W międzyczasie droga z asfaltowej robi się betonowa, ale to nie jest zła zmiana. W tym klimacie beton wydaje się praktyczniejszy – wygląda na mocny, ale wierzchnią warstwę łata się z użyciem prostych narzędzi.

I w końcu Mestia:

czyli całkiem spore, nastawione na turystów miasto. Z miłymi knajpkami, sklepami z pamiątkami i bardzo wygodnym a niedrogim pensjonatem. Jest wino do obiadu, wieczorem piwo i opowieści o poprzednich wyjazdach, a w pensjonacie gorący prysznic i internet.

I dzięki internetowi wiemy, że chyba to był ostatni dzień pochmurnej pogody – że chyba będziemy mieli fuksa i od rana będzie pięknie. Że góry przejedziemy z pięknymi widokami. Sprawdziło się!


Część 3/4: Swanetia