Tomek rok temu ze znajomymi odkrył uroki Dolomitów i tak ładnie o tym opowiadał, że gdy zaproponował w pracy powtórkę, to szybko znalazł chętnych. Ostatecznie stanęło na 6 osobach (4 rowerzystów + 2 turystki) i przejeździe pożyczonym z pracy Ducato. W Ducato przy 6 osobach (2 rzędach siedzień) rowery wchodzą do auta bez zdejmowania kół, niestety same siedzenia nie są tak wygodne, jakby się chciało przy 12h podróży… Ale daliśmy radę 🙂
Wyjechaliśmy w czwartek ok. 22, każdy pasażer chwilę prowadził (ja miałem szychtę od 3:40, bo wcześniej, nieco przeziębiony, spałem jak suseł) i ok. 9:30 byliśmy nad jeziorkiem za Dobbiaco – na początku „trasy kolejowej”.
Ścieżka była żwirowa ale, z nielicznymi wyjątkami, bardzo wygodna:
Bardzo spokojny podjazd wyprowadził nas 300m w górę, co po nocy w aucie bardzo dobrze zrobiło, zwłaszcza mnie – objawy przeziębieniowe zniknęły!
Z górki zjechaliśmy asfaltem (żeby było więcej funu – fajne zakręty drogi powieszonej nad dolinką), po czym widząc zbliżający się wjazd do miasteczka (Cortina d’Ampezzo), odszukaliśmy ścieżkę, która akurat stawała się asfaltowa. I wprowadziła do samego środka Cortiny w bardzo malowniczy sposób:
Zwiedzanie Cortiny zgodnie olaliśmy, ciekawi 15km podjazdu z nachyleniem sięgającym 19%. Zaczęło się w miarę niewinnie – gęsto poskładane serpentyny wyprowadzające nad miasteczko.
Co ciekawe, przy wyjeździe z Cortiny jest tablica elektroniczna z informacją czy w danym momencie konkretne przełęcze są dostępne. Czyli nie wystarczyło wyczytać w książce Gesera, że przełęcz jest zamknięta do 1.maja – trzeba jeszcze mieć szczęście. My mieliśmy. I mogliśmy piłować pod górę:
To znaczy piłowaliśmy w trójkę. Dla Tomka na kolarce to było nieco inne doświadczenie – on stojąc na pedałach szybko wjeżdżał i czasem na nas czekał po drodze. Na samą przełęcz wjechał prawie godzinę przed nami.
A na przełęczy śnieg i niskie chmury.
Ale na samej przełęczy super barek z herbatką i pysznym apfelstrudlem.
Jesteśmy pełni podziwu dla Bartka, dla którego nie tylko życiowym rekordem był podjazd na 2236npm, ale nawet sama odległość dzisiejszego przejazdu. Trochę cierpiał po drodze, ale dał radę!
Po dłuższej odsapce w cieple ubieramy się we wszystko co mamy i zbieramy się do zjazdu. Niespodzianka: pada. Deszcz nie jest duży, ale zjazd robi się trudniejszy. Zwłaszcza dla Tomka, którego kolarkowe cienkie oponki słabo trzymają w deszczu.
Ale dość szybko deszcz przechodzi (wystarczyło z chmury wyjechać?) i jest chwila by nacieszyć się 15km zjazdu, np:
Na dole wraca wiosna – może pochmurnie, ale ładnie.
Jeszcze chwila do Alleghe, gdzie zamiast objeżdżać jezioro, przejeżdżamy przez kładkę, leśną ścieżkę i jesteśmy na miejscu:
Miejsce jest fajne – 3-pokojowy „apartament” za 100 euro za noc na 6 osób nie wychodzi drogo, a standard wysoki. I do tego widoki z tarasu na 3tysięczniki:
Jeszcze tylko kolacja w miasteczku i padamy odsypiać noc w aucie. Jutro pojedziemy na rowerach w trójkę, a Bartek z dziewczynami pójdą w Alpy na piechotę.