Obudził mnie poranek (poważnie – nie budzik), oraz chęć zobaczenia wschodu słońca. Na drodze do Proszowic – wręcz stworzonej do takich obserwacji. Trzeba się było śpieszyć, bo wschód 4:35, ale zdążyłem:







Śniadanie jak zwykle – w Proszowicach na rynku, na ławeczce, na słoneczku:

i potem dalej pustą drogą 776 na Kazimierzę Wielką:

Ciągle jest wczesny ranek, więc kompletnie pustymi drogami i wioskami jadę sobie: Kazimierza, Skalbmierz, Działoszyce, Słaboszów, aż w końcu skręcam na południe, przekraczam Nidzicę i wspinam się (z ok. 190 na 360m npm) na Wyżynę Miechowską. I tam moimi ulubionymi okolicami: lasy, pola, rezerwaty stepowe. I wioska o sugestywnej nazwie: Góry Miechowskie.

Pojechałem na 29calowcu (grube opony), chcąc się przekonać jak się sprawuje w trasie zbliżonej do „wyprawowej”, tj. większa odległość plus teren. Jeśli chodzi o odległość, to wyszło grubo powyżej oczekiwań (do Proszowic dojechałem z domu w 50min, czyli 5min szybciej niż zwykle, ale może to zasługa lekkiego wiatru w plecy). Teraz trzeba będzie zobaczyć jak będzie w terenie. Wiem że okoliczności są niesprzyjające, bo wczoraj lało, ale na wyprawie też przecież nie będę czekał tygodnia aż obeschnie – w Pojałowicach skręcam na czerwony szlak rowerowy przez las.

Ten szlak to nieporozumienie – teoretycznie prowadzi brzegiem lasu, ale tam nie ma żadnej ścieżki (zaorane). W praktyce szarpię się w głębokim błocie na drodze przez las. Ścieżką, do której najpierw musiałem dotrzeć przez chaszcze i pokrzywy. Do tego, gdy w końcu docieram do ładniejszej szutrówki, to widzę, że bez szlaku mogłem do niej dotrzeć dużo kulturalniej.

Umordowałem się w tym lesie, woda w bidonach się kończy – gdy w końcu w Prandocinie pod Słomnikami trafiam na otwarty sklep, to jest wspaniale! Lody, kawa, woda do oporu – nabieram optymizmu, który skłania mnie do kolejnego wpakowania się w drogę leśną. Za Słomnikami jest odbicie na „szlak kościuszkowski” przez Las Goszczański. Błoto, mnóstwo błota! Ale daję radę, co powoduje że za chwilę powtarzam wyzwanie  i zapycham przez las już nawet bez szlaku, leśną ścieżką – tak by trafić w miejsce polecane przez znajomych z pracy.

Ta ostatnia droga przez las to już było wariactwo – kompletnie blokuje mi się przednie koło od błota. Test jak widać udany, bo pokazuje, że muszę sobie sprawić inny błotnik, bo ten jest na tyle blisko opony, że w takich warunkach zakleja się tak, że pomogło dopiero czyszczenie zdemontowanego. Ale gdy w końcu błoto trochę odpuszcza, to robi się całkiem fajnie:

W końcu przedzieram się do polanki, która faktycznie jest miła:

a do tego od niej do asfaltu prowadzi już wspaniała, przewygodna szutrówka!

Czas najwyższy, bo robi się gorąco (południe), ale asfaltem, choćby i z 12% podjazdami, to już pikuś. A w domu obiad – po takim przedpołudniu smakuje wybornie 🙂