Rok temu
byłem na tej górze z kumplami i było ciekawie: na górze zimny deszcz poziomy, a podczas zjazdu ostre podtapianie przez ulewę, jak się na dole okazało połączone z uszkodzeniem dętki i felgi trekkinga (zbyt duża prędkość na wybojach). Wtedy 30km powrotu do auta zrobił tylko Tomek, podczas gdy np. ja poczekałem na Ducato w klimatycznej kawiarni w Szumiaczu (łatanie dętki + uziemienie kumpli przez zapięcie bez kluczyka). Uwierała mnie ta niedokończona wycieczka, tak więc gdy nabyłem i dozbroiłem nowy rower do zjazdów terenowych, to powrót na Królową był już tylko kwestią czasu.

Czas przyszedł w piękną, słoneczną, choć krótką, bo październikową sobotę. Rower wrzuciłem na auto i pojechałem sam na Słowację. (tylko część drogi autem ze Słowacką autostopowiczką, opowiadającą jak to w drodze pod Morskie Oko pokazywali ją palcami „o! turystka!”).

Dojazd do Królowej był urokliwy sam w sobie, np:


a pierwsze widoki na Królową okraszane dodatkowymi atrakcjami, np:




Ale w końcu dojechałem do szutrówki, którą trzeba było wypiłować 13km i 1100m w pionie:

Na górskim rowerze podjazd nie był w ogóle problematyczny a jedynie wymagający kondycyjnie. Z wysokością robiło się chłodniej, co słabo czułem z powodu podjazdu, ale śnieg trudno przegapić:


Wrażenie robił też moment wyjazdu powyżej chmur (kilka ich było na błękitnym niebie):

Śniegu wkrótce było więcej, a widoki coraz bardziej wysokogórskie:





Gdy do zachodu Słońca zostało już tylko 20 minut, szczyt był już na wyciągnięcie ręki:


Ale drogę pokrywał zmrożony śnieg (musiałbym spuszczać powietrze z opon żeby dało się po tym podjeżdżać), a mnie szkoda było zjazdu przy zachodzie słońca, więc ostatecznie zrobiłem w tył zwrot i pojechałem:


To było wspaniałe! Rower niósł mnie bezpiecznie nad wybojami, nawet ręce od hamulców nie bolały – po prostu czysta przyjemność ze zjazdu. O to chodziło!

A na dole włączam lampki i jadę te 30km do auta. Przyznaję: dało w kość. Deszczu nie miałem (jak Tomek rok temu), ale temperatura spadła nieźle, a podjazdy w nocy były nużące. I faktycznie miejscami bliskie nachyleniu Kralovej Holi, choć mnie najbardziej chyba dał w kość w miarę delikatny, ale długi podjazd wzdłuż potoku Hron.

Dobrze że ostatnie 13km do auta to był już zjazd – rano prawie go nie zauważyłem, za to wieczorem to była miła nagroda po całym dniu podjazdów.