Cały tydzień szaro, ale na weekend przyszła pogoda śliczna – grzech byłoby nie skorzystać. Wiatr wschodni, więc trzeba drogę planować na wschód od Krakowa, tak żeby łatwiej było wracać. Przyszło mi do głowy pojechać przez Szczurową do Dunajca, żeby obejrzeć z bliska szumnie ogłaszany 13km odcinek „Velo Dunajec”, ale jak poszukałem w sieci dokładniej, to okazało się że i wzdłuż Wisły jest trochę świeżej drogi wałami, tak więc zamiast Szczurowej wybrałem drogę wzdłuż Wisły. I żeby nie było całkiem płasko, to zacząłem dzień od Pogórza Proszowickiego:


Rano 3 stopnie, ale to nie problem – to mój pierwszy wyjazd z większą torbą na bagażnik, więc choć to nie sakwa, to mam miejsce i na termos/kanapk/kocher i na nadmiarowe ciuchy – więc rano zamiast marznąć zażywam ciepełka z ekstra polarem pod bluzą rowerową. Ale szybko jednak się rozbieram, bo podjazdy bywają tu ostre.

A sama okolica bardzo mi się podoba – może i szybciej byłoby główną przez Proszowice, ale te pagórki są przesłodkie:


W końcu ostatnia prosta do Nowego Brzeska – na mapie jest to droga polna, ale okazuje się ładnym asfaltem, a dodatkowo z pagórkiem pozwalającym spojrzeć dalej na dolinę Wisły:

Za Brzeskiem most na Wiśle i zaraz za nim zaczyna się ścieżka wałami.

Ścieżka wyasfaltowana w obie strony mostu, ale stronę Niepołomic obejrzę kiedy indziej – teraz czeka mnie droga pod wiatr, z widokiem na klasztor w Hebdowie:

Luksusy asfaltu trwają nieco krócej niż miałem nadzieję. Jeszcze chwila dobrze ubitym żwirem:

i muszę zjechać na drogi przez wioski. Ale nie narzekam – pogoda śliczna, drogi ładne – po prostu jadę nieco dalej od Wisły. Nieco mniej miło jest na główniejszej drodze, ale nią jadę tylko przez chwilę – przez Ujście Solne i wkrótce skręcam na Dąbrówkę – według filmiku na youtube ścieżka zaczyna się nieco wcześniej, w Barczkowie, ale tam ponoć jest jeszcze w budowie, podczas gdy w Dąbrówce asfalt na wale jest świeży, ale zdecydowanie skończony.

Jedzie się wygodnie, dookoła pustka. Wiatr w twarz się wzmaga i szybko przybliża się wał chmur połączony z mgłą. Gdy w końcu mnie dopada, to robi prawie cicho a świat znika w mleku mgły:


Przez chwilę asfalt ubłocony nie kołami, tylko jakimiś śladami zwierząt (dziki?). Pod wałem widzę myśliwego przedzierającego się przez chaszcze. Na ramieniu dwururka, u pasa trup bażanta. Bażanty teraz są takie ufne – wydaje się czasem, że można by takiego gołymi rękami złapać, ale pewnie myśliwego cieszy „zdobycz”.

Za chwilę jestem otoczony dziesiątkami jakiś drobnych ptaszków – nisko pikują nad samym wałem i poniżej, tak że jestem otoczony ćwiergotaniem, a kolorowe piórka rozjaśniają mgłę.

Chwilę później monotonię mgły łamie ok. 10-osobowa grupa rowerzystów w kamizelkach odblaskowych. Pozdrawiamy się, ale nie ma ochoty na zatrzymywanie się i pogaduchy, tak że nie mam pojęcia dokąd zmierzają. W każdym razie to oni jadą z wiatrem, a okutani kurtkami, kapturami wyglądają na jakiś zmarźniętych – pewnie z daleka.

Dojeżdżam do Dunajca a mgła pomału rzednie. Według filmiku z sierpnia tu gdzieś powinna kończyć się ścieżka wałami, zmuszając do zjazdu w wioski, ale szczęśliwie się nie kończy się, tylko ładnie wyprowadza prawie do samego ujścia Dunajca do Wisły i potem wzdłuż Dunajca – bardzo fajne! To zdecydowanie będzie hit weekendowych wycieczek, gdy będzie ciągły asfalt wzdłuż rzek od Niepołomic do Tarnowa.

Na końcu ścieżki wałami stoją walce – pewnie za miesiąc drogi będzie więcej, na razie zjeżdżam na drogi wioskowe

gdzie w Wietrzychowicach wita mnie ładny kościół, już w pełnym słońcu (mgła zniknęła bez śladu):

Bocznymi drogami przejeżdżam pod prom w Otfinowie (chciałem obejrzeć, choć droga dalej od Wisły chyba mniej przez wioski):

Odwiedzam też z ciekawości kościół poświęcony błogosławionej Kózkównie:

po czym zamiast kierować się najkrótszą drogą na początek Velo Dunajec (w Glowie), jadę szlakiem rowerowym drogą pośrodku niczego:


Jest już całkiem ciepło (15 stopni), więc torba na bagażniku wypchana ciuchami tak, że doceniam możliwość jej powiększenia przez odsunięcie specjalnego zamka:

W Radłowie przejeżdżam koło znaku kierującego na knajpę, więc niesłusznie założyłem że nigdzie na trasie nie będzie okazji do zjedzenia, ale skoro już zabrałem kocher, to odżałuję knajpę – co prawda już głód ssie, ale może przy oficjalnie otwartym Velo Dunajec będą jakieś wiaty MOR?

W wiosce Glów koło cmentarzyka wojennego ścieżka wyprowadza na wał,

gdzie jest śliczny, oznakowany asfalt Velo Dunajec:

Velo Dunajec wygodny a widoki nadrzeczne:


Trochę niepokoi że nadal mam wiatr w twarz (znaczy się ze wschodniego zrobił się południowo wschodni), ale nie ma co się martwić na zapas – za 13km skręcam na zachód i liczę na wiatr w plecy.

Żadnych wiat „Miejsce Odpoczynku Rowerzystów” nie ma. Szkoda, ale w końcu wiele nie potrzebuję – zjeżdżam z wału i jadę błotnistą drogą przez jakieś łęgi nad ładny staw, gdzie rozkładam kocher:

Potem przejeżdżam pod autostradą i dalej nad Dunajcem po opłotkach Tarnowa aż do zjazdu z A4 w Ostrowie. Jadę serwisówką koło A4 i zgodnie z oczekiwaniami mam wreszcie miły wiatr w plecy, co pozwala optymistycznie myśleć o powrocie do domu mimo, że już popołudnie.

W komórce wyświetla mi się ślad trasy przejechanej tu z synem w sierpniu, więc jadę bez obaw o np. nagłe skończenie się serwisówki, jednak w końcu decyduję się na zboczenie z pewnej drogi – jadę dalej na zachód, przez Szczepanów:

tak by pojechać drogą przez zupełnie nieznany mi las koło Jodłówki:


Na płaskiej, pustej drodze do Mikluszowic mam doskonały widok na zachód Słońca, po którym szybko robi się szaro. W Puszczy jest już całkiem ciemno, tak że tam już jadę na lampkach. Do domu jeszcze tylko chwilka – korci by dokręcić jeszcze odrobinę, tak by wyrobić pełne 200km, ale zwycięża rozsądek – jeszcze trzeba dziś pójść do kościoła.