Mogielicę na nogach planowałem z rodzinką, ale tak wyszło, że pojechałem w końcu sam. No to połączyłem to z rowerem: start w Limanowej:

potem Przełęcz Ostra (nazwa przesadzona: spokojny podjazd) i przejazd przez Zalesie

na Przełęcz Słopnicką (krótko, ale stromo!), skąd asfalt prowadzi przez przysiółek Wyrębiska pod samą Mogielicę

Pod Mogielicą zrobili ośrodek narciarstwa biegowego, więc na wąskiej, ośnieżonej drodze ruch – nawet mijam się z autokarem pełnym dzieci. Potem asfalt się kończy i zaczyna solidnie wyratrakowana droga po śniegu. Co prawda trochę się krępuję jechać po drodze dla narciarzy, ale ślady dla nart są po bokach szerokiej drogi, podczas gdy środkiem są wydeptane ślady butów – jadąc środkiem powinienem niczego nie zniszczyć.

Zresztą droga dla narciarzy wkrótce się kończy i zaczyna normalna ścieżka, początkowo w miarę szeroka, potem coraz węziej wydeptana w głębokim śniegu.


Jakiś czas jadę, choć podjazdy bywają strome, ale w końcu muszę się poddać: wystarczy drobny błąd by zakopać się w głębokim śniegu – trzeba rozpocząć część pieszą.

W zasadzie planowałem na końcu drogi asfaltowej zapiąć rower gdzieś do drzewa i wrócić do niego po wycieczce na szczyt, ale tak długo fajnie mi się przez śnieżny las jechało, że stwierdziłem że to „już niedaleko”. A wprowadzając rower na szczyt będę mógł wrócić inną drogą. Były momenty gdy oznaczało to wręcz wpychanie roweru pod górę na naprawdę stromym podejściu, ale było warto.

Wypchałem rower na szczyt w chwili gdy właśnie w chmurach zrobiła się dziura, a dotychczasowa szarość na chwilę ustąpiła miejsca błękitom. Mój niebieski rower pasował do tego idealnie 🙂

Wieża widokowa fantastyczna – po wyjściu nad drzewa mocny wiatr i dalekie widoki:


Co ciekawe chmury wróciły dosłownie w chwile po tym jak wróciłem na dół – wchodzący na górę po mnie już nie mieli takiego szczęścia.

Pozostało zdecydować którym szlakiem schodzić – wybrałem trochę na pałę, bo wszędzie głęboki śnieg i wąsko przedeptane ścieżki.

I stromo. O jeździe nie było mowy – sprowadzałem rower, przy czym np. na oblodzonych fragmentach to bardziej ja się opierałem na rowerze niż go prowadziłem – dobrze było wykorzystać jego przyczepność.


Prowadzę praktycznie pod same domy na dole, ale nie narzekam, bo pogoda polepsza się na dobre – miło po wyjeździe z szarego Krakowa popatrzyć znów na piękną, roziskrzoną słońcem zimę:

Powrót do asfaltu i pedałowania też jest miły – najpierw krótki podjazd na przełęcz, potem długi zjazd.

Za Słopnicami jeszcze jedna górka na drodze do Limanowej i z niej mam okazję podziwiać zachód słońca:




Jeszcze chwila pagórkami i w końcu stromy zjazd do Limanowej.

Pierwszą rzeczą jaką robię po dojechaniu do auta, to zalewam gorącą herbatą z termosu kubek „kasza z gulaszem” (z Rossmana) – dzięki temu po przebraniu się i zapakowaniu mogę nabrać sił przed drogą, porcją zadziwiająco smacznego jedzenia. Czyli właśnie sprawdziłem, że dobry termos wystarczy – niekoniecznie trzeba brać od razu kocher, żeby zjeść coś ciepłego.